Droga na Ironman 70.3 – historia Marcina
Jako lekarz spotykam się na co dzień z bardzo różnymi przypadkami, zarówno w sferze ludzkiej jak i medycznej. Szczególną satysfakcję daje mi współpraca (tak to często nazywam) z pacjentami, którzy nie tylko wracają do pełnej sprawności, ale są w stanie dzięki niezłomności ducha i wsparciu osiągać prawdziwie imponujące wyniki.
Od jednego z moich pacjentów otrzymałem poniższy tekst, który w wersji „oryginalnej” postanowiłem wam udostępnić. Życzę miłej lektury i zachęcam do przełamywania barier, jakie potrafi czasami narzucać choroba. Pamiętajcie jednak, że nie chodzi tu o rekordy świata. Celem walki z chorobą czy kontuzją jest po prostu powrót do normalności i danie sobie dobrych szans w realizacji postawionych celów – bez względu na to, jakie one będą.
Od ostatniej, drugiej operacji kolana minęły już 2,5 roku. Niesamowite, jak dużo wydarzyło się w tym czasie, jak wielki wpływ taka kontuzja może mieć na nasze życie, ale też na naszą mentalną postawę. Jak ważne jest mieć wsparcie u bliskich. Sport bardzo amatorsko uprawiałem od kilku lat, zaczynając od poziomu 90kg przy 179cm wzrostu. Bawiłem się w squasha, potem jogging, powrót na pływalnie i w końcu rower, który doprowadził mnie do debiutu w triathlonie w 2013 roku, podczas zawodów składających się z 1 km pływania, 45 km roweru i 10 km biegu. Niestety po jakimś czasie odezwała się kontuzja z czasów liceum, kiedy podczas meczu koszykówki skręciłem kolano. W tamtym czasie, ze względu na rozpoczynające się studia i dodatkową pracę nie zdecydowałem się na operację, która wiązała się z bardzo długa rehabilitacją.
Pan Doktor Walasek był chyba pierwszym lekarzem, który w trakcje konsultacji nie próbował mnie przekonać, że mistrzem świata raczej już nie będę także lepiej usiąść na kanapie a sportem cieszyć się raczej na ekranie. Zatem operacja; wchodzę do szpitala na nogach, wychodzę o kulach. Jednak w trakcie rehabilitacji szybko wracam na basen, potem rower i znów do biegania. Ostatnie dwa lata to solidny trening, mimo bardzo ograniczonego czasu związanego z pracą na etacie, prowadzeniem firmy i zajmowaniem się dwoma małymi córeczkami wspólnie z równie zakręconą sportowo żoną. Kolano spisuje się doskonale, chociaż „nie przepada” za długimi wybieganiami na asfalcie, ale jak się okazuje takie treningi wcale nie są niezbędne do osiągnięcia wymarzonego celu, czyli uczestnictwa w Mistrzostwach Świata Ironman 70.3.
Rok 2018 to złamanie 40min na 10 km – w końcu!
- 3. miejsce w grupie wiekowej na zawodach Triathlon Ślesin.
- 3. miejsce w grupie wiekowej na górskim triathlonie Frydman nad jeziorem Czorsztyńskim.
- 1. miejsce w grupie wiekowe na triathlonie w Piasecznie (gdzie spóźniam się na dekoracje, bo musiałem zmienić pieluchę 🙂
- 3. miejsce w klasyfikacji generalnej na dystansie 1/2 IM w Bełchatowie (1.9km pływania, 90km roweru i 21.1 biegu) w czasie 04:37:37
- …i niestety tylko 8. miejsce na Mistrzostwach Polski na dystansie olimpijskim mimo przebiegnięcia 10 km czyli ostatniej części zawodów w czasie 41 min.
Koniec sezonu to start w parze z moją Pauliną w nowej dyscyplinie, która przyszła do nas ze Skandynawii – czyli swimrun (bieg przemieszany z odcinkami pływackimi). W przepięknych okolicznościach przyrody udaje nam się zająć III miejsce wśród par mieszanych nad Solina. Jesień i zima 2018/2019 to godziny po nocy spędzone na trenażerze, zaliczając kilkanaście seriali i filmów, dalsza praca biegowa i na basenie. Cel to uzyskanie kwalifikacji na MŚ IM 70.3 w Nicei podczas zawodów w Estonii.
Gdy w Polsce pogoda nadal nie jest specjalnie sprzyjająca udaje się wyjechać na zawody swimrun na Cypr gdzie w parze z ubiegłorocznym Mistrzem Polski w triathlonie na dystansie olimpijskim zajmujemy drugie miejsce na górzystej trasie poprowadzonej kamienistym wybrzeżem i wśród sporych fal Morze Śródziemnego. Polska flaga czeka na nas na mecie. Jest powód do dumy.
Pierwszy start w Polsce to mocno obstawione zawody na dystansie olimpijskim w Grodzisku Mazowieckim, które kończę na 3 miejscu w AG co daje sporą nadzieję przed wyjazdem do Estonii. Tutaj niestety pojawiają się spore problemy osobiste, które potrafią w minutę zabrać całą motywację i moc wypracowaną przez rok ciężkich treningów. Wszyscy chyba wiemy jak ważna jest „głowa” w bieganiu, ale tez w innych sportach.
Zbieram się w sobie i udaje nam się dojechać na czas do Estonii, niestety bez zapoznania z trasą i solidnego odpoczynku po podróży startuje do opłynięcia wyspy wraz z ponad 1200 zawodnikami, kończąc ten etap na 13. miejscu w AG, zostaje 90 km roweru po sporych górkach i bardzo wymagającego pół-maratonu, gdzie na kilku podbiegach większość zawodników zwalnia do chodu. Czas na mecie nie jest rewelacyjny, nieporównywany z zawodami odbywającymi się na płaskim Jednak spora ilość slotów w mojej kategorii daje nadzieje na wyjazd na MŚ. Gdy wyczytywane są kolejne nazwiska i zostaje ostatni slot zaczynają się nerwy.
Spiker wyczytuje moje imię, ale inne nazwisko. Grupka Polaków z końca sali zaczyna skakać z radości. Gdy wyczytany podchodzi do stołu po odbiór kwalifikacji spiker przeprasza go mówiąc, że pomylił nazwiska a ostatni slot powinien trafić do mnie (!) Nie muszę chyba opisywać jak wielkie to było zderzenie rozczarowania innego Marcina i mojej radości. Udało się, po 6 latach treningów jadę na wymarzone Mistrzostwa Świata!!!
To wszystko nie byłoby możliwe bez wielu osób, które spotkałem na swojej sportowej drodze. Ale szczególnie chciałem podziękować Panu Doktorowi za postawienie mnie fizycznie na nogi oraz mojej kochanej żonie Paulinie za mentalne postawienie mnie na nogi przed ważnymi zawodami, oraz za całe wcześniejsze wsparcie, które jest nieocenione.
Zdjęcia użyte w tekście są własnością Marcina Pokrywińskiego, autora niniejszego tekstu.